W tym tygodniu dotarła do nas informacja, iż dyrekcja lokalnego sklepu Lidla w Kirkaldy (Szkocja) zakazała Polakom tam pracującym mówienia w języku polskim w godzinach pracy. Zakaz ten obowiązuje zarówno w kontaktach z klientami sklepu (w tym z klientami z Polski) jak również w czasie wolnym od pracy - w czasie przerw (śniadaniowych, obiadowych etc.).
Czytając wypowiedzi różnych komentatorów ze zdziwieniem zauważyłem, że rzadko zwracamy uwagę na następujący fakt. Jeśli zaakceptowalibyśmy takie podejście Brytyjczyków do faktycznego zakazu posługiwania się językiem polskimwe wszystkich brytyjskich zakładach pracy, urzędach, placówkach handlowych to mamy do czynienia z horrendalną akcją dyskryminacji Polaków na terenie Zjednoczonego Królestwa.
Jak bowiem logicznie wytłumaczyć polskiemu klientowi, iż nie może on być obsłużony w swoim ojczystym języku przez sprzedawcę, który wszak tym językiem włada? Czy to fair, że praktycznie każdy brytyjski urząd miejski (council) stara się tłumaczyć ważne dokumenty i informacje skierowane do mniejszości etnicznych czy narodowych właśnie w ich językach (pendżabi, bengali, urdu, niemiecki, francuski etc.)? Dlaczego wielojęzyczne informacje turystyczne w muzeach nie mogą zawierać również informacji w języku polskim?
Przecież to totalna paranoja i brak podstawowej logiki!
Czy w ramach rewanżu polski rząd powinien wydać odpowiednie przepisy anty-brytyjskie obowiązujące na terenie Polski? Zakazać rozmów z brytyjskimi turystami w języku angielskim? Sprzedawać bilety PKP i LOT tylko tym którzy sprawnie potrafią posługiwać się językiem polskim? A dyrekcja polskiego Lidla ma prawo odmówić obsługi niepolskojęzycznych Anglików i Szkotów?
I ostatnie pytanie: skąd miłościwie nam panujący rząd w Warszawie wytrzasnął "polskiego" ambasadora w Londynie, który nie potrafi zebrać do kupy kilku podstawowych faktów i stanąć w obronie Polaków w UK?
Chyba, że dokonano nad naszymi głowami jakiegoś dealu z Brytyjczykami o którym nie mamy jeszcze pojęcia?
Zobacz galerię zdjęć:
Komentarze